poniedziałek, 27 czerwca 2016

Przedszkolne przygody

Na końcu roku (przed)szkolnego czas na podsumowanie. Nasze przygody z przedszkolem są jednak dość nietypowe, bo Emi nie uczęszcza do żadnego z nich przez 5 dni w tygodniu…
 Nie, na razie sama czuwam nad jej rozkładem dnia i planuję wszystkie zabawy. Wracając jednak do tematu, Emi uczęszczała przez większość roku na jednogodzinne zajęcia w szkole anglojęzycznej prowadzone raz w tygodniu. Takie zajęcia wystarczyły, abym się dość dokładnie zapoznała z funkcjonowaniem tej szkoły. Spontaniczność i odkrywcza natura mojej córeczki przyczyniła się i do tego, że poznałyśmy jak wyglądają zajęcia przedszkolne w innych szkołach. Mamy co porównywać, a różnice są ogromne.

Przed pierwszą wizytą w szkole (anglojęzycznej) czułam się trochę zestresowana J Nie wiedziałam nawet gdzie jest wejście, kto jest kim w szkole, a tu wypada przywitać się przynajmniej z nauczycielami. I do tego, nie wiedziałam jak zareaguje Emi. A może będzie głośno wołać, że chce do domu? A może nie będzie chcieć akurat mówić po angielsku? A może…
Brama była akurat otwarta, więc pominęłam grupkę osób przy niej i popędziłyśmy do drzwi. Zaraz, tylko które… I tu akurat przyłączył się do nas przemiły pan, który zapytał z typowym brytyjskim akcentem, czy aby  nie potrzebujemy pomocy. Wytłumaczyłam dokąd idziemy, a on zaprowadził nas do sali, która była już zapełniona. Kiedy zawahałam się i nie weszłam od razu, ten sam pan zachęcił mnie, że śmiało mogę wchodzić nikomu nie przeszkadzam i jestem mile widziana. W tej chwili zdałam sobie sprawę, że to dyrektor szkoły.
Zajęcia się już zaczęły i pani prowadząca je zajmowała centralne miejsce angażując grupkę rodziców i maluchów do wspólnego śpiewania. Byłam zaskoczona, że wszystko odbywa się w takiej miłej i kameralnej atmosferze. Niektóre z dzieci miały wsparcie obojga rodziców! Dzieci swobodnie poruszały się po całej sali i nikt nie przywoływał ich „do porządku.” Jednak same chętnie zaraz powracały „do kółeczka” i włączały się do zabaw. Grupa dzieci nie liczyła więcej niż dziewięcioro dzieciaczków w przedziale wiekowym do około przedszkolnego, oczywiście zróżnicowana etnicznie.
Ze swoich doświadczeń w tej szkole mogłabym napisać bardzo dużo, ale mogę tu tylko wymienić najważniejsze dla mnie aspekty. Przede wszystkim nie wyobrażam sobie w niej istnienia problemu przemocy i znęcania się na jakimkolwiek poziomie. Grupy są małe i zwraca się tu uwagę na rozwój dziecka, a nie na wygodę opiekuna. Nie ma mowy o niegrzecznych zachowaniach kadry czy to do dzieci czy to w relacjach z rodzicami. Tutaj stawia się na rozwiązywanie problemów, dobre wzajemne relacje społeczne na wszystkich poziomach i wzajemnym szacunku. Nigdzie tego nie czytałam, bo gdy chcę poznać szkołę, po prostu wystarczy do niej wejść i obserwować jak zachowują się w niej poszczególne osoby i jakie są ich relacje. To widać od razu, a jeśli nie, to po dłuższych, wnikliwych obserwacjach.
Dla odmiany, czasem Emi potrafiła się przyłączyć do grup przedszkolnych np.  na placach zabaw. Ja z kolei chętnie rozmawiałam z opiekunkami tychże grupek. Szczególnie uderzały mnie ciężkie warunki dla rozwoju dzieci w takich przedszkolach. Dla przykładu podam jedną z nich… Pani opiekująca się dziećmi była miła dla mnie, jak i dla dzieci, na które jednak nie miała większego wpływu, bo jej grupa składała się z 21 dość grzecznych (wytresowanych, zestresowanych) 4-latków. Jak sobie nietrudno wyobrazić, nikt nie jest w stanie opiekować się taką grupą tak, aby zapewnić każdemu prawidłowy dostęp do swojej osoby w każdym momencie, widzieć i obserwować ich wspólne relacje… Nie da się. W pewnym momencie, chłopczyk wyrwał innemu łopatkę, chwilę później jeszcze innemu wiaderko. Ten ostatni zareagował sprzeciwem i głośno przywołał panią w potrzebie relacjonując co się stało. Pani nawet nie traciła czasu na rozwiązanie problemu: „Nie ma tam innego wiaderka? Weź sobie inne.” I tak pozostało poczucie niesprawiedliwości. Niby nic wielkiego. Dla mniej wrażliwych, niezauważalny problem, który przez lata rośnie aż urasta w coś dużego, co już trudno rozwiązać.

Nie, to nie jest zła szkoła, po prostu system nie daje dzieciom równych szans. Systemowi zależy na tym, aby było taniej, czyli liczniejsze grupy, gorzej opłacani opiekunowie. Tylko czy to się opłaci? Przecież od dawna wiadomo, że co tanie, na końcu wychodzi drożej.

Mam nadzieję, że kiedyś będziemy mieć bardziej sprzyjające warunki dla dzieci we wszystkich instytucjach stworzonych przecież niby dla nich i ich dobra. Wam, moi drodzy, życzę powodzenia w znalezieniu takiej porządnej, przyjaznej dla dziecka szkoły na każdym etapie.
0 comments:

Prześlij komentarz